Pachnąca paczka z kosmetykami Dove

Pachnąca paczka z kosmetykami Dove


Dość niespodziewanie pewien szarawy dzień został rozpromieniony przez paczkę niespodziankę od Meet Beauty. Od tego wydarzenia minęło już trochę czasu, jednak organizatorzy cały czas nie przestają nas rozpieszczać.
Dzisiaj w krótkich recenzjach przedstawię wam produkty, które jakiś czas temu wzbogaciły moje "zbiory". Jeśli chodzi o kosmetyki typu: płyny do kąpieli, szampony oraz antyperspiranty bardzo szybko wystawiam im ocenę. Nie są to kremy, które działają długofalowo i potrzebują czasu na rozwinięcie swojego efektu. Poza tym w ostatnim czasie te produkty stały się moimi przyborami kosmetycznymi numer jeden.


Dove Advanced Hair Series Regenerate Nourishment - szampon do włosów
Produkt ten ma na celu eliminowanie oznak zniszczenia,ma uzupełniać składniki odżywcze włosów i wzmacniać je od wewnątrz i na zewnątrz. Dzięki temu włosy nawet bardzo zniszczone mają stać się silne i bardziej gładkie.
Produkt zamknięty jest w wygodnej tubie, wykonanej z miękkiego plastiku przez co zużycie szamponu do końca nie będzie wielkim wyczynem. Zamknięty w tubie kosmetyk jest gęsty w konsystencji i nie spływa przez palce. Ma odcień perłowy - wybaczcie, że zwracam na to uwagę, ale kojarzy mi się to z jednym z szamponów z Nivea, który ma identycznie perłowy odcień, a który robi na moich włosach niezłe, tłuste, plamy. Jednak w tym przypadku było inaczej. Wystarczy odrobina aby rozprowadzić go na całych włosach. Bardzo dobrze się pieni, świetnie oczyszcza skórę głowy. Jednocześnie nie spowodował u mnie jakiejś reakcji alergicznej - mam wrażliwą skórę głowy,bardzo często po szamponach odczuwam dyskomfort w formie swędzenia. Nie obciąża włosów. Mam wrażenie, że delikatnie odbija włosy u nasady. Co do odżywiania i regeneracji - ciężko mi jest się wypowiedzieć w tej kwestii, ponieważ zawsze nakładam albo odżywkę, albo maskę. Jedyne co mogę dodać to szampon nie plącze włosów. Na plus również jest zapach tego produktu, bardzo ładny i trwały. Chociaż słyszałam opinie niektórych, że jest mdły. Przez swoją konsystencję uważam, że jest bardzo wydajny.
Używam od: 15.09



Dove Deeply Nourishment - pianka do mycia ciała
Kilkakrotnie widziałam ten produkt w internecie. Nie wiem dlaczego ubzdurałam sobie, że jest to mydło do rąk. Może za bardzo taka formuła kojarzyła mi się z mydłami z The Body Shop. Pianka do ciała (czy też mus, zwał jak zwał) to ostatnio bardzo modna forma. Swoje wrażenia będę odnosić do genialnej, według mnie, pianki do ciała od Nivea.
Małe opakowanie, które ma wystarczyć na około 180 pryszniców. Okej, jednak nie znalazłam informacji ile pompek składa się na jeden prysznic, bo nie wierzę, że ktoś umyje się cały tylko jedną. Takim oto sposobem w użytkowaniu od 15.09 zostało mi jakieś 1/4 opakowania.
Fajna lekka konsystencja - z pewnością lżejsza niż Nivea. Oczyszczanie ciała również na plus. Po zastosowaniu nie odczułam jakiegoś większego nawilżenia. Generalnie mnie nie zachwycił ten produkt, za 19,90 (bo taka właśnie jest cena tego kosmetyku) znam o wiele lepsze i bardziej wydajne żele/pianki/płyny pod prysznic.


Dove, Go Fresh, antyperspirant gruszka&aoles
Bardzo ciekawił mnie zapach - uwielbiam zapach świeżo zerwanej gruszki. I liczyłam na coś takiego w tym antyperspirancie. Niestety, jest to przyjemny owocowy zapach. Kompletnie nie przypominający mi gruszki.  Trwałość - jest ona średnia. Lubię jeśli antyperspirant pachnie troszkę dłużej niż godzinę, ale mam świadomość tego,że nie wszyscy lubią ten efekt. Jeśli chodzi o działanie to w okresie jesienno-zimowym jest ono dla mnie wystarczalne. Na białych bluzkach nie pozostawia nieestetycznych śladów. Szybko wysycha, absolutnie nie podrażnia pach. Jednak ja nie miałam nigdy z tym problemu.
Podsumowując, szampon bardzo na plus. Szkoda, że cena (jak na szampon drogeryjny) jest wysoka. Należy liczyć, że wyda się na niego około 26 zł. Pianka - fajna, gadżeciarska, ale znam lepsze. Jeśli chodzi o antyperspirant to mam neutralne odczucia. Nie robi krzywdy, ale szału też nie.

Znacie któryś z tych produktów? Co o nich sądzicie?
Manirouge, czy w końcu będę mieć radosne paznokcie?

Manirouge, czy w końcu będę mieć radosne paznokcie?


Czego najbardziej nie lubicie w swoim ciele? 
Paznokcie przez długi czas były moją zmorą. Krótkie, poobgryzane, nieestetyczne - można by wymieniać w nieskończoność. Gdzieś na przełomie gimnazjum wypracowałam w sobie nawyk całkowitego nieruszania paznokci. Miały po prosu rosnąć. Pomimo tego, że już w liceum były długie, brakowało im twardości, poza tym cały czas rosły jak chciały. Nadawanie im kształtu poprzez piłowanie niewiele dawało. Opryskujące lakiery (czasy kiedy chodziłam do liceum, nie były tymi kiedy były dostępne hybrydy -  tak, świat bez hybryd kiedyś istniał :D), przemalowywanie paznokci co kilka dni doprowadzało mnie do szewskiej pasji, dlatego zazwyczaj na paznokciach lądowała sama odżywka. Na studiach, kiedy złapałam paznokciowego bakcyla, okazało się, że nie mogę mieć na zajęciach w szpitalu pomalowanych paznokci, pod groźbą wyrzucenia z zajęć. Zazwyczaj kończyło się na kąśliwych uwagach ze strony prowadzących. Dlatego dbanie o paznokcie ograniczało się do skracania ich z długości. Ze względu na hektolitry płyny dezynfekcyjnego, które przelewają się przez moje ręce, skórki są w opłakanym stanie. Pomimo naprawdę intensywnego nawilżania, niewiele rzeczy na nie działa. Studia skończyłam, a wraz z tym zakończeniem, nadszedł czas na kombinowanie z paznokciami.


Po tym historycznym wstępie możecie wysnuć wniosek, że stan moich umiejętności, jeśli chodzi o kwestie paznokciową jest zerowy. Na całe szczęście na rynku pojawiają się sprzęty, które biorą pod uwagę to, że nie wszystkie rodzimy się fachowcami od manicure.

Manirouge to firma produkująca naklejki termiczne. Pewnie pomyślałyście, że to kicz i, że przecież coś takiego już w modzie było. Owszem, było jednak nie w takiej formie! Naklejki, które pamiętacie zazwyczaj schodziły wraz z lakierem, czyli po kilku dniach.
Naklejki termiczne od Manirouge to innowacja, ponieważ dobrze nałożone wytrzymują na paznokciach do 14 dni. Świetna alternatywa dla manicure hybrydowego, prawda?
Naklejki termiczne mogą być nie tylko alternatywą, ale również, uzupełnieniem manicure hybrydowego. Spokojnie można położyć je na np. jeden paznokieć. Można pokrywać je bazą, topem co dodatkowo wzmacnia ich trwałość.

Na stronie producenta możecie kupować wszystkie potrzebne elementy oddzielnie lub skorzystać z opcji kupienia gotowego zestawu. A do wyboru są aż 4 propozycje: Basic. Basic Plus, Maxi, Maxi Plus.
Ja posiadam zestaw Maxi Plus. W skład takiego zestawu wchodzi:


- 6 zestawów ozdób termicznych Manirouge (do wyboru jest aż 150 wzorów, także to nie lada wyzwanie aby wybrać tylko 6 :) )
- Oliwkę do paznokci 
- Odtłuszczacz Manirouge 

- Mini Heater Manirouge 
- Gumowe kopytko
- Pilnik płytka 180/240
- Polerka 1200/4000
- Metalowe radełko
- Nożyczki do paznokci
- Folię do wygładzania Manirouge

Oczywiście nie trzeba od razu wyposażać się w zestaw. Można kupić same naklejki i tak jak w przypadku plastrów z woskiem, rozgrzewać naklejki suszarką. Jednak według mnie Mini Heater zdecydowanie ułatwia i usprawnia pracę. Cena jednego arkusza naklejek to 24,90 jednak naklejki wyprzedażowe można dostać nawet za 13 zł! Jeden arkusz wystarcza na wykonanie łącznie 4 kompletnych aplikacji na paznokcie dłoni lub stóp. I to cały koszt zakupu, ponieważ wysyłka jest darmowa :)

Warto jeszcze wspomnieć, że producent do każdego zestawu dorzuca tzw. naklejki testowe. Świetny pomysł, ponieważ do nauki nie marnujemy naklejek, które (tak długo) wybierałyśmy z ponad 200 propozycji. Na stronie dostępna jest już jesienna kolekcja, w której jestem zakochana!

Manirouge - jak nałożyć prawidłowo
Tak jak już wspominałam jestem totalnym beztalenciem jeśli chodzi o sprawy paznokciowe. Bałam się, że poświęcę na aplikację naprawdę sporo czasu, a efekt jaki osiągnę i tak nie będzie mnie zadowalał. Pomimo braku jakiegokolwiek doświadczenia, zaczęłam od razu od wybranych naklejek.

1. Kluczem do sukcesu jest wyciągnięcie sobie wszystkich rzeczy i posiadanie ich na wyciągnięcie ręki. To naprawdę ułatwia sprawę.
2. Następnie należy umyć dłonie oraz odtłuścić paznokcie dołączonym do zestawu cleanerem. Jeśli pominiecie ten krok naklejka może się źle przykleić oraz nieładnie pofałdować. A przecież chodzi w tym o to, żeby efekt był jak najbardziej naturalny.
3. Dopasowanie naklejki to jeden z trudniejszych a zarazem najważniejszy element całego manicure. Należy dobrać naklejkę troszkę mniejszą niż płytka paznokcia. Dlaczego? Jeśli będzie dotykać skórek może się rozwarstwić, a trwałość manicure będzie krótsza.
4. Kiedy naklejka jest już dobrana, należy przeciąć ją na pół i przez około 5-6 sekund ogrzewać przy pomocy Mini Heatera.
5. Zaokrągloną częścią przykładamy do nasady paznokcia i następnie wygładzamy. U mnie najlepiej sprawdziło się wygładzanie palcem. Jeśli coś nie wyszło tak jak było zamierzone naklejkę można odkleić, ogrzać i ponownie przykleić. Zrobiłybyście tak z hybrydą? :)
6. Nożyczkami docinamy naklejkę tak aby w całości pokryła płytkę paznokcia. Uważajcie tylko, żeby nie odciąć sobie przypadkiem kawałek paznokcia - wiem coś o tym :)
7. Teraz wystarczy delikatnie spiłować paznokcie oraz wygładzić je polerką.
8. Dla lepszej trwałości należy podgrzać nałożoną naklejkę jeszcze raz. Wzmocni to trwałość naklejki
Opcjonalnie można nałożyć bazę i top.


Jeśli potrzebujecie wizualnego zobrazowania tego, jak nałożyć naklejki na paznokcie to na stronie Manirouge znajdziecie filmik instruktażowy, który krok po kroku pokazuje jak prawidłowo nałożyć naklejki na paznokcie.

Jak to wyglądało u mnie?
Pierwsza próba nie była idealna. Na palcach wskazujących pojawiły się małe zagniecenia, ale bardzo szybko można było ten błąd naprawić oraz na palcu serdecznym dobrałam ciut za małą naklejkę. Na pozostałych palcach aplikacja przebiegła bezproblemowo, więc moja obawa związana z aplikacją i zmarnowaniem naklejek była bezpodstawna. Na początek wybrałam naklejki w neutralnych kolorach  - brązach, bieli i złocie, przez co niedociągnięcia (tylko i wyłącznie spowodowane moim roztrzepaniem) były niewidoczne.


Ściąganie naklejek z paznokcia to istna bajka! Wystarczy natrzeć paznokcie oliwką, podważyć radełkiem lub kopytkiem i tyle!
Jeśli chodzi o trwałość to ja zmieniłam naklejki po 12 dniach. Jednak trzymałyby się one o wiele dłużej - po takim okresie czasu potrzebowałam zmiany. Kolejna aplikacja przebiegła już bezproblemowo.


Moja rada?
Potrzeba troszkę spokoju i uwagi, a wszystko będzie jak trzeba. Naklejki nakłada się około 20 minut, więc w porównaniu z hybrydą to naprawdę niewiele. Zresztą zobaczcie sami jak producent rozgranicza wykonanie manicure:
Screen pochodzi ze strony: http://www.manirouge.com/strona/co-to-jest-manirouge
Moje uwagi
Naklejki termiczne od Manirouge to prosty sposób na naprawdę piękny manicure dłoni. Zarówno
solo, jak i jako dodatek genialnie wygląda na paznokciach. Czas w jakim wykonuje się stylizację
paznokci to mrugnięcie okiem w porównaniu do innych metod - hybryd, żeli, form...Jest to z
pewnością tanie rozwiązanie, wystarczą tylko naklejki, bo tak jak wspominałam wcześniej nie
potrzeba całego zestawu. Można użyć suszarki, jednak nie jest ona rekomendowana przez
producenta. Co ważne producent nie pozostawia nas samych z aplikacją, strona to kopalnia wiedzy
na temat nakładania. Wierzcie mi, znalazłam tam odpowiedź na każde zawahanie! Wielki plus. Jeśli
chodzi o samą aplikację radzę nie przekraczać czasu 6 sekund nagrzewania naklejki - gdy jest
dłużej ogrzewana robi się bardzo elastyczna i delikatnie się kurczy.
Czy polecam? Oczywiście. Dzięki naklejką termicznym oszczędzamy nie tylko czas, ale i
pieniądze. Ja już mam na oku kilka arkuszy nowych naklejek, więc z pewnością na coś się skuszę i
swój manicure będę urozmaicać właśnie w taki sposób.

Znacie tę metodę? Jestem ciekawa co o niej sądzicie!

Test masek w płachcie: Tony Moly, Holika holika, The Face Shop

Test masek w płachcie: Tony Moly, Holika holika, The Face Shop


Moje "obrażenie" się na maski w płachcie trochę trwało. Nijak mająca się do azjatyckich produktów maska w płachcie Origins sprawiła, że z większym zaufaniem nakładam te produkty na twarz. 
Co sprawiło, że nie sięgałam po nie?
Przede wszystkim cena. Wydawania kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych na jedną maskę mijało się dla mnie z celem. Zazwyczaj po jednym zastosowaniu nie widziałam efektów. Zazwyczaj są to maski nawilżające, co przy mojej cerze sprawdza się (każda cera potrzebuje przecież tego), jednak częściej muszę ją oczyszczać niż nawilżać. Wkurzało mnie też to,że są za duże na moją twarz, że ześlizgują się z niej i że przez pół godziny muszę leżeć plackiem z uniesioną głową, żeby płachta trzymała się na miejscu.

Maska Origins sprawiła, że: widziałam efekt od razu, była idealnie przycięta i nie spływała mi z twarzy, a te 22 zł wydane na nią nie było przerażająca mnie sumą. Przez co przeszukałam internet i zamówiłam kilkanaście masek - część z nich jest cały czas w drodze do mnie,część z nich przetestowałam, a dzięki paczce od Terii kolekcja ta powiększyła się o kilka sztuk.


Na pierwszy ogień zastosowałam maskę w płachcie z serii Pokemon.
Maseczka posiada ekstrakt z kwiatu lotosu. Maska ma nawilżać, jednak oprócz tego zauważyłam, że przynosi ukojenie twarzy. Wszystkie zaczerwienienia są mniej widoczne. Jeśli chodzi o sam płat wykonany jest on z przyzwoitej grubości materiału. Nie rwie się przy rozkładaniu, idealnie dopasowuje się do twarzy. Płyn,w którym namoczona jest maska nie jest klejący. Bardzo fajna maseczka, jednak nie zachwyciła mnie na tyle abym sięgnęła po nią ponownie.

Holika Holika, Shea Butter
Bawełniany płat z którego wykonana jest maska jest bardzo cienki. Powiedziałabym, że przeraźliwie cienki. Przy rozkładaniu maski, niestety porwała mi się w okolicy ust i nosa - pomimo, że robiłam to bardzo delikatnie. Otwory na oczy również dziwnie się wyciągnęły, więc chwilę zajęło mi dopasowanie całej puzzlowej układanki do ładu. Maska jest bardzo mocno nasączona płynem, ścieka on po szyi, a sama maska średnio trzyma się twarzy.
Zaniepokoiło mnie pieczenie po nałożeniu jej na twarz. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką reakcją jeśli chodzi o tego typu produkty. Twarz niestety była zaczerwieniona i to zaczerwienienie utrzymywało się do kolejnego dnia, a następnie samo znikło. Do tej wersji na pewno nie wrócę, jednak z Holika Holika kusi mnie wersja Mango - miał ktoś?
Producent o masce pisze następująco:

Maska Pure Essence Shea Butter: działa odżywczo i regenerująco, dzięki zawartości polifenoli, witamin i kwasów tłuszczowych
działa przeciwstawnio i przeciwzmarszczkowo
ekstrakt z masła shea tworzy na powierzchni naskórka ochronną warstwę
doskonale poprawia elastyczność skóry
poprawia ogólny wygląd skóry
regeneruje i wygładza 

The Face Shop Hydro-Lifting Silver Foil Face Mask - maskę tę kupiłam na ebay. Jak i całą serię masek w płachcie Disneya. Maska ta składa się z 3 kroków:

1) Na oczyszczoną twarz należy nałożyć intensywnie nawilżające serum (step 1)
2) Nałożyć maskę w płachcie na twarz
3) Na okolicę oczy należy nałożyć krem pod oczy (step 3)

Nie lada gratka dla fanek Star Wars, prawda? Maska jest intensywnie nawilżająca. Bardzo podoba mi się trzystopniowy etap działania tego produktu. Maska nie ześlizguje się z twarzy, nic nie ścieka po szyi. Można w niej normalnie funkcjonować. Co jest "gadżeciarskie" w niej? A no to, że maska jest w srebrnym kolorze. Jedyny minus to klejąca się twarz po zastosowaniu.

The Face Shop Aqua Refreshing Black Face Mask- maskę tę kupiłam w komplecie ze srebrną wersją. Również jest to trzystopniowa maska.
1) Głębokie oczyszczanie (step 1)
2) Intensywne serum witaminowe (step 2)
3) Maska w płachcie (step 3)

Efekt po pierwszym kroku jest genialny. Idealnie oczyszczona skóra. Miękka, gładziutka idealna do miziania i ciągłego dotykania twarzy. Niestety na taką twarz należy nałożyć klejące się (śmierdzące przy tym) serum, a następnie maskę w płachcie. Sama maska jest idealna - dopasowana, można w niej chodzić po domu i nie martwić się o to, że spadnie z twarzy. Jednak efekt po zastosowaniu maski jest dziwny - twarz cały czas się klei, a kilka godzin po zastosowaniu na twarzy pojawiają się wypryski. Być może to zbieg okoliczności, być może efekt oczyszczania. Nie wiem tego dokładnie, jednak po tę maskę nie sięgnę więcej.
Podsumowując, w tym teście nie znalazłam maski, która zachwyciłaby mnie na tyle abym sięgnęła po nią ponownie. Zapał do tego typu produktów opadł. Twarz ratuję maską glinkową, która genialnie koi moją cerę oraz jednocześnie ją oczyszcza.

Jestem ciekawa waszego stosunku do masek w płachcie :)
Vabun, czyli czym będę pachnieć na jesień!

Vabun, czyli czym będę pachnieć na jesień!


Plany były inne. Post miał pojawić się we wtorek, o zupełnie innym produkcie, ale moje roztrzepanie sprawiło, że usunęłam zdjęcia do kilku zaplanowanych postów. Niestety dopiero w weekend będę mogła zrobić ponowne zdjęcia - o ile nie wyrzuciłam już części pudełek ;(
Dzisiaj chciałabym przedstawić wam swoją opinię na  temat kilku nowości, które pojawiły się ostatnio w moim kosmetycznym dorobku.
Są to produkty firmy Vabun by Radosław Majdan. W ofercie można znaleźć zarówno zapachy dla mężczyzn jak i dla kobiet - te z kolei polecane są przez Małgorzatę Rozenek-Majdan.
Vabun oznacza złotego jastrzębia. Jest to indiański odpowiednik znaku zodiaku Radosława Majdana. Radek ma słabość do kultury indiańskiej, w związku z czym zależało mu na tym, aby nazwa perfum do tego nawiązywała. Mężczyzna Vabun jest zmysłowy i intrygujący. Uwielbia żyć chwilą, nie boi się sięgać po rzeczy, których pragnie. Taka osoba zawsze wierzy w swój niezawodny instynkt.




Skład paczki od Vabun prezentuje się następująco: dwa żele pod prysznic (jeden w wersji Sport oraz Gold) oraz perfumy Vabun Sport oraz dwa perfumy Vabun for Lady.
Żel pod prysznic Vabun Sport  przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji ciała, o zapachu delikatnej nuty kardamonu, sandałowca, kolendry i piżma. Zawarte w nim składniki dodają energii i charakteru, do stosowania w domu i poza nim, np. po zajęciach na siłowni. Bardzo trwały, elegancki, utrzymuje się na skórze kilka godzin.
Żel po prysznic Vabun Gold przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji ciała. Idealny dla każdego rodzaju skóry, o zapachu truskawki, ananasa, jabłka, kminku, gałki muszkatołowej, piżma, jaśminu, cynamonu, cytrusów. Piękny, słodki aromat dodający pewności siebie. Zapach utrzymuje się jeszcze długo po kąpieli.
Obydwa żele zamknięte są w butelce na 'klik'. Jest to świetne rozwiązanie, o wiele lepsze i wygodniejsze, niż odkręcanie żelu pod prysznicem. Pojemność takiego żelu to 250ml. A cena nie jest jakaś przerażająca - tylko 12 zł. Żele mają fajną, gęstą konsystencję przez co wystarczą naprawdę na długo. Niewielka kropla żelu wystarczy aby wytworzyć sporą ilość piany. Zapachowo żele pachną tak samo jak perfumy z serii. 
Jeśli chodzi o zapach Vabun Sport to mocny, jednak przyjemny i orzeźwiający zapach. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest to typowo sportowy zapach. Idealny na dzień, typowo męski zapach. 
Perfum, z kolei, zamknięty jest w butelce z ciężkiego szkła. Przyjemne dla oka, jednak nie wyróżniające się z tłumu. Zapach, tak jak już wspominałam, bardzo męski. Ciężki. Z pewnością nie wszystkim przypadnie on do gustu.


W ofercie Vabun znajdują się dwa zapachy kobiecie. Vabun for Lady No1 oraz Vabun for Lady No5. Obydwa perfumy zamknięte są w takich samych, sześciennych flakonach. Bardzo gustownych, ładnie wyglądających na toaletce. Jednak ja, fanka trzymania wszystkiego w kartonach, właśnie tak je przechowuję. Ich objętość wynosi 50 ml.
Vabun for Lady No1 jest to dość ciężki, mocny i intensywny zapach. Pierwsze "psiknięcie" skojarzyło mi się z perfumami starszej kobiety. Jednak po kilku podejściach do niego muszę stwierdzić, że jest to idealny zapach na jesień i zimę. Jego ciężkość zanika po chwili i uwalnia przepiękną nutę zapachową, która utrzymuje się kilka godzin na skórze (perfumy zastosowałam około godziny 11, a o 19 nadal je czułam!).

Typ: kwiatowo-leśno-orientalny.
Nuta głowy: bergamotka, cytryna, jabłko, brzoskwinia, zielone nuty.
Nuta serca: irys, jaśmin, paczuli.
Nuta bazy: ambra, mech dębowy, leśne nuty, wanilia, białe piżmo.

Vabun for Lady No5 to jest, jakby powiedzieli dzisiejsi uczniowie, sztos. Przepiękny zapach! Pudrowy, słodki aromat. Cudowny zapach. Podobnie jak poprzednik utrzymuje się na ciele około 8 godzin. Otrzymałam wiele zapytań i komplementów kiedy użyłam tego zapachu.
Typ: kwiatowo-drzewny.
Nuta głowy: bergamotka, liczi.
Nuta serca: drzewo różane, róża.
Nuta bazy: kamelia, nuty drzewne.




Podsumowując wszystkie perfumy zamknięte są w gustownych flakonikach, które zdobią łazienkę i toaletkę. Zapachy są trwałe, nietypowe. Bardzo podoba mi się zarówno linia damska jak i męska. Produkty te dostępne są w Hebe, Dayli, Drogerie Polskie. I podobno niedługo mają wejść do Biedronki - jednak to jest informacja, a bardziej plotka, z internetu - czy to prawda? Przekonamy się niedługo. Cenowo nie wypadają one jakoś bardzo tragicznie - żele pod prysznic za 12 zł, męski zapach za 89 zł a damski 129 zł. Nie oszukujmy się, na rynku są droższe. Jestem przekonana, że do zapachów damskich wrócę z wielką chęcią. Szczególnie do wersji Vabun for Lady No5!

Znacie? Jaka jest wasza opinia na ich temat?

Pink Boxing 2, co znalazło się w mojej paczce?

Pink Boxing 2, co znalazło się w mojej paczce?

Jakiś czas temu zgłosiłam się na blogu I love dots do akcji Pinkt Boxing 2. Pink Boxing to wymiana pudełek z kosmetykami. Minimalna kwota, która powinna dotyczyć pudełka, to 50 zł. Ale wiadomo, że w naszych zbiorach są kosmetyki, których nigdy nie użyjemy, a komuś innemu mogą służyć. Więc w paczce mojej i mojej paczuszkowej partnerki znalazły się i takie kosmetyki, przez co wartość pudełka z pewnością przekroczyła tę minimanlną kwotę. O tym co znalzało się w mojej paczce dla Terii mogłyście przeczytać niedawno w jej poście podsumowującym tę akcję.
Czas na mnie :)

Długo zbierałam się z podłogi po tym co zobaczyłam w środku! Większość z tych produktów chciałam przetestować, jednak słowem nie wspomniałam o tym Terii. Czyżbym była aż tak przewidywalna? 

Co znalazło się w środku?


Maski, maseczki, maseczunie 
Kkobugi Mask Sheet
Fanką Pokemonów nigdy nie byłam, ale mam ochotę przetestować maski w płachcie, które są seriami limitowanymi. Paczka z takimi maskami już leci do mnie z Korei, jednak zabrakło w niej Pokemonów
Holika, holika Shea Butter
Możecie wierzyć lub nie, ale przy ostatnich zakupach w Kontigo miałam tę i maskę mango w koszyku, jednak ostatecznie z nich zrezygnowałam. Jednak - jak widać - jest mi dane przetestować te maseczkę.
Swanicoco Dr. Syul
Szczerze mówiąc pierwszy raz słyszę o tej masce. Jestem ciekawa tego jak się spisze. Część z Was wie, że miałam kryzys jeśli chodzi o maski w płachcie i dość długo ich nie używałam. Obecnie (a może dzięki cudownej masce w płachcie od Origins) chętnie po nie sięgam w przypadku jakiś ważnych wyjść.
próbka maseczki Caolin Premium Hot&Cool Pore Pack Duo
Pierwszy raz o tej maseczce usłyszałam, o ile się nie myle, od labellamakeup. Oczywiście, że ją chcę. Mam nadzieję, że ta próbka pomoże mi zdecydować czy jest sens wydać 120 zł na maseczkę.
Sanase apricot mask
Kolejna firma, której w ogóle nie kojarzę. Może, któraś z was stosowała tę maseczkę? Co o niej sądzicie?



Holika, holika żel aloesowy
Mój ulubiony i ukochany żel. Wiele razy to powtarzałam, ale zrobię to raz jeszcze. Kosmetyk ten stosowany jest u mnie w domu tak samo popularnie jak krem Nivea.
Marion, kuracja z olejkiem arganowym dla każdego rodzaju włosów
Planuję zmianę pielęgnacji włosów, więc olejek z pewnością się przyda. Nie miałam go, bo zawsze w moje dłonie wpadało coś innego. 
Marion, 60 sekundowa maseczka z olejkiem arganowym
Tę maseczkę przetestuję pewnie jeszcze dzisiaj. Bardzo zaciekawiła mnie jej formuła oraz 60sekundowe działanie. Oczywiście znając moje włosomaniacze przyzwyczajenie potrzymam ją odrobinę dłużej.

Bell, Liquid Strobing 01
Szczerze mówiąc w pierwszej chwili przestraszyłam się, że to błyszczyk. Jednak okazało się, że to płynny rozświetlacz. Podoba mi się jego delikatny efekt, który pozostawia na skórze.
Bell, Lipstick mat w kolorze Pure Peach
Pomadka ma fajną konsystencję. Nieoczywistą, żelową. Brudnawy odcień różu bardzo przypadł mi do gustu.



Marion, Glutoretka do mycia
Nawet nie zdajecie sobie sprawy jakie to jest fajne! Na pierwszy rzut oka, bo jeszcze nie romansowałam z tym produktem w wannie. Gadżeciarskie serce jest w pełni usatysfakcjonowane. 
Żele do mycia w bajkowych opakowaniach
Ehh, gadżeciarskie serce rośnie :D



Termissa balsam ujędrniająco antycellulitowy na basie wody termalnej z Podhala
Brzmi ciekawie, jednak mam cały czas w użyciu 2 balsamy antycellulitowe w kolejne, więc troszkę czasu mnie i śniegu spadnie zanim sięgnę po ten kosmetyk.
Yope, herbata mięta - krem do rąk
Kolejna rzecz, którą bardzo chciałam mieć. Jednak nigdy głośno nie powiedziałam, że to chcę. Myślę, że Terii czytanie w myślach ma opanowane do perfekcji.
Tony Moly Tomatox Mask
Czy to nie wygląda słodko? Maska od pewnego czasu była na mojej wish-liście. I jak widać, mogę już ten produkt z niej skreślić. Cudownie!




Organic Shop - peeling cukrowy
Otrzymałam peeling w wersji czekoladowej. Bardzo lubię tą firmę. Produkty są tanie, wydajne i naprawdę bardzo dobrze działają. Więc drobne pęknięcie podczas transportu nie zepsuje mi przyjemności stosowania tego peelingu.
Dermedic, płyn miceralny 
Też trochę ucierpiał podczas podróży jednak jest to taka rzecz, która bardzo szybko zużyję.



Pędzle
Moje gadzeciarskie serce na widok tych pedzli wyskoczylo z klatki piersiowej. Dosłownie. Są tak piękne,że aż żal ich używać 😂
Jestem bardzo zadowolona z zawartości paczki jaką otrzymałam w ramach Pink Boxing 2. Z pewnością zgłoszę się do kolejnej edycji, jeśli taka będzie organizowana.


Wpadło wam coś w oko?
Luksusowe piękno od Pierre Rene: Maskara 3w1 super curly

Luksusowe piękno od Pierre Rene: Maskara 3w1 super curly



Nie wiem jak wy, ale ja mam naturę sroki. Kocham wszystko co się świeci,błyszczy i bardzo często jest tandetne. Lubię otaczać się takimi rzeczami, a wniebowzięta jestem kiedy takie opakowania mają kosmetyki. Wyglądają wtedy na luksusowe, drogie a w rzeczywistości są one ze średniej czy czasami z najniższej półki cenowej.
Tusz do rzęs 3w1 super curly właśnie takie opakowanie posiada.Złoto i czerń to klasyka i według mnie bardzo dobre,eleganckie, połączenie kolorystyczne. Samo opakowanie wykonane jest z mocnego plastiku - o ile jesteście ze mną na blogu trochę dłużej, to wiecie, że często zwracam uwagę na trwałość opakowania. Z moich dłoni zawsze wszystko magicznie wypada (szczególnie cola w McDonaldzie, może to znak, że nie powinnam jej pić?). Ten tusz pomimo kilu bliższych spotkań z podłogą, nadal ma całe opakowanie. A używam go od 25 lipca!
Co mówi producent o tym kosmetyku?
Podkręcający tusz do rzęs z nowej generacji specjalnie wyprofilowaną szczoteczką zapewniającą łatwą i precyzyjną aplikację oraz skuteczne podkręcenie rzęs.
Innowacyjna formuła z nylonem maksymalnie pogrubia rzęsy. Zawarte w formule substancje nawilżające oraz witaminy dbają o kondycję, elastyczność i lśnienie włosków. Hypoalergiczna, testowana oftalmologicznie.
Sposób aplikacji: trzymaj wygiętą w łuk szczoteczkę w taki sposób, aby poruszać nią po łuku Twoich rzęs w celu ich podkręcenia, następnie wypukłą stroną maluj rzęsy ruchem "zig-zag", w celu ich pogrubienia.
Powtórz czynność dla mocniejszego efektu.



Moja opinia o tym produkcie:
Tak jak już wspominałam maskara zamknięta jest w stylowym opakowaniu. Bardzo mi się to podoba. Część, którą trzymamy podczas malowania rzęs, jest gruba,ale nie przeszkadza to w aplikacji produktu. Dobrze leży w dłoni.
Szczoteczka jest gruba bardzo fajnie wyprofilowana. Osobiście szukam takiego profilu w maskarach. Jednak wolę silikonowe szczoteczki. Jakoś łatwiej i dokładniej mi się z nią pracuje. Mam wrażenie,że przez grubość (a szczota jest naprawdę duża) nie dociera ona do wszystkich rzęs. A pomalowanie dolnych graniczy z cudem!
Tusz - jakkolwiek to nie zabrzmi - jest bardzo mokry. Długo schnie przez co nie obejdzie się bez czyszczenia powiek. Trochę jest to denerwujące, szczególnie rano kiedy się spieszę i tusz nakładam "na odwal". Pomimo moich starań aby nałożyć tusz równomiernie na rzęsach zawsze znajdą się takie niedomalowane i sklejone. Szkoda,bo bardzo podoba mi się czerń. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie - to jest ten rodzaj czerni :D Plusem zdecydowanie jest to, że pomimo używania go od lipca jest on nadal tak samo mokry, więc z pewnością posłuży dłużej niż tańsze tusze.
Po wielu testach w różnych warunkach temperaturowych i pogodowych tusz spisywał się świetnie. Nie osypywał się, nie tworzył tzw. pandy. Bardzo byłam zadowolona z jego trwałości. ALE...pod koniec dnia powoduje bardzo silne pieczenie oczu. Po wykluczeniu szeregu kosmetyków, które nakładam w okolicę oczu jednoznacznie stwierdziłam, że to właśnie maskara powoduje takie nieprzyjemne doznania.


Demakijaż.
Tusz bardzo łatwo schodzi z rzęs. Zmywa się każdym przetestowanym przeze mnie płynem dwufazowym. Nie wymaga tarcia. W warunkach wilgotnych (morze,jezioro i basem [tak, zapomniałam zmyć rzęs przed wejściem do basenu :D]) trzymał się nienagannie.

Efekt:
Rzęsy są wydłużone. Jednak podkręcenia nie zauważyłam. Czerń tuszu mnie satysfakcjonuje. Jednak pieczenie wyklucza ponowny zakup tego tuszu.

Znacie ten tusz? Jaki jest wasz ulubiony?
Siedmiu wspaniałych od Biolove - armia żelów pod prysznic

Siedmiu wspaniałych od Biolove - armia żelów pod prysznic


Biolove to polska marka produkująca naturalne kosmetyki do pielęgnacji ciała. Produkty te można znaleźć wyłącznie w Kontigo - stacjonarnie lub przy pomocy strony internetowej. Bardzo często pojawiają się one w promocji. I ja, kilkanaście tygodni temu, skorzystałam z takiej promocji.
Markę Biolove poznałam dzięki blogom. Natrafiałam na coraz lepsze opinie o tych kosmetykach i o ile macie charakter blogerki urodowej, to zrozumiecie ten stan. Chciałam to przetestować. Doświadczyć tego cudownego uczucia, o którym czytałam w bardzo dużej ilości opinii. 
W ramach promocji, dość dużej, na żele pod prysznic we wspomnianej drogerii postanowiłam uzupełnić swój zapas. Zamówiłam siedem. Siedem zupełnie różnych żeli pod prysznic. Zużywam takie produkty w bardzo dużej ilości, więc zużycie ich nie było dla mnie problemem. 
I tak, podczas dzisiejszej kąpieli, otworzyłam już ostatnie opakowanie tego kosmetyku. Mam swoje przemyślenia, którymi chciałabym się z wami podzielić.
Do mojego koszyka wpadło co prawa siedem sztuk, jednak niektóre zapachy - z racji szybkiego wykupienia zapasów drogerii - powtórzyły się. Wybrałam:


- malinę
- jagodę
- grapefruit w ilości podwojonej
- smoczy owoc w ilości podwojonej 
- gruszkę

Każdy z tych produktów jest na swój sposób wyjątkowy. Kosmetyki te nie zawierają w swoim składzie SLS, PEG, silikonów, parabenów, barwników. Jednak łączy je kilka rzeczy. W konsystencji wszystkie te produkty są gęste. W momencie nalewania ich bezpośrednio do wanny pozostawiają na jej dnie śliską powłokę,świadczącą o tym, że nie rozpuszcza się on w 100%. Są bez koloru, więc jeśli macie "lekką" rękę do wlewania żelu to bardzo szybko możecie go zużyć, bo nie widać ile się go leje. Szczególnie jeśli tak jak ja robicie pięć rzeczy na raz, czyli wlewacie żel jednocześnie szukając maseczki na twarz oraz wyciągając ręcznik z szafki. Żel posiada 250 ml, więc jak na żel - mało,wydaje mi się że standardowo mają po 500 ml (albo tylko ja po takie sięgam :d). Zamknięte są w solidnej, plastikowej butelce na zatrzask. Co ważne kosmetyk ten posiada zabezpieczenie, więc mamy pewność, że nikt wcześniej nie wąchał tego kosmetyku. Szczególnie, gdy kupowany jest w drogerii stacjonarnej. Zaczyna pienić się w bardzo dużej ilości wody. Stosowany bezpośrednio na ciało sprawia bardziej wrażenie olejku niż żelu pod prysznic. Jest przez to, w swojej właściwości, produktem nawilżającym. Nie jest to nawilżenie 100%, po którym nie trzeba użyć balsamu - jednak jest ono wyczuwalne.

W krótkich recenzjach opiszę każdy z zapachów:

Soczysta malina
Jeśli chodzi o zapach to nie jest to taka czysta malinka zerwana prosto z krzaczka. Jest to słodki zapach, przypominający bardziej malinową mambę niż owoc. Jednak jest to zapach przyjemnie otulający ciało podczas kąpieli. Tylko podczas kąpieli, gdyż kompletnie nie utrzymuje się on na ciele.

Leśna jagoda
Jagoda zdecydowanie bardziej przypomina zapach owocu. Kompozycja słodko-kwaśna, delikatna, nienachalna. Idealna do użycia po męczącym dniu leżenia na plaży. Zdecydowanie najbardziej żałowałam tego, że ten żel tak szybko się skończył. Zapach ponownie nie utrzymywał się na ciele po kąpieli.

Rześki grapefruit
Całkiem przez przypadek zdecydowałam się na zakup dwóch wersji zapachowych właśnie tej opcji. Po ciężkim dniu w pracy, czy też na poranne przebudzenie żel ten jest genialny. Cudownie odświeża nie tylko ciało, ale i umysł. Powoduje pobudzenie i chęć do dalszego działania. Nie był to sztuczny zapach. Naturalny aromat cytrusów sprawił mi wiele radości.

Tajemniczy smoczy owoc
Dla mnie to zapach-zagadka. Słodki niczym jagoda, delikatny, niebanalny. Jeden trafił do xxx terrii xxx z bloga Kolorowy Świat Terii, a drugi zużyłam ja. Pomimo swojej tajemniczości nutki nie oczywistości nie zachwycił mnie.

Letnia gruszka
Gruszka to mieszanka zapachu owocu oraz zapachu chemii. Pierwszy raz w kosmetykach spotkałam się z tym zapachem. Był ładny, ale sztuczność była w nim wyczuwalna. Zużyłam go, jednak bez zapachowych rewelacji.

Tak jak już wspominałam kosmetyki Biolove znajdziecie w Kontigo. W ich asortymencie można znaleźć kremy do rąk, kule do kąpieli oraz musy do ciała. Wszystkie naturalne i przyjazne dla ciała. Cena jednego żelu, bez promocji, 14,99/250 ml. Czy warto? Myślę, że warto polować na promocje i wtedy skusić się na dany produkt. Ja z pewnością wrócę do wersji grapefruitowej oraz jagodowej - właśnie te dwa zapachy najbardziej zapadły mi w pamięć. Co prawda kusi mnie zapach Brownie z pomarańczą, ale obawiam się sztucznego zapachu czekolady - czegoś, co obok czekolady w ogóle nie leżało.
Z tego co kiedyś czytałam producentem Biolove jest osoba, która produkuje Nacomi i Bioamare. Jeśli to prawda to asortyment tych firm jest bardzo podobny. Jednak jeśli ktoś coś więcej wie na ten temat to proszę wypowiedzcie się, gdyż nie jest to informacja gdzieś głębiej sprawdzana przeze mnie :)


Jestem ciekawa czy znacie kosmetyki Biolove - co polecacie do przetestowania? 

Copyright © 2014 Lifestyle by Miritirllo , Blogger